Witam Was wszystkich ponownie.
Właściwie to powinienem napisać: Witam Was wszystkie ponownie 🙂Pierwszy mój wpis na blogu skomentowały wyłącznie KOBIETY. Dostałem też odzew poza blogiem, przez smsy, komunikatory i tak dalej. Nie zaskoczę Was pewnie jeśli napiszę, że pisały… KOBIETY (poza jednym wyjątkiem – pozdrawiam Cię Darku 😉 ✌️)
Chciałoby się powiedzieć:
„Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów?”
Na miarę czasów w których przyszło żyć Paniom i ich dzieciom. Zauważyłem, że oddział onkologiczny to w 99% matczyny babiniec. Powody takiego stanu rzeczy są różne, usprawiedliwione i nie. Część ojców jest w pracy, co oczywiście jest nieuniknione. Przecież leczenie onkologiczne nie trwa tygodniami, ani miesiącami, ale często latami. Trudno oczekiwać, żeby mężczyzna rzucił jedyne źródło utrzymania i pozostawił rodzinę bez środków do życia. Nad tą grupą panów nie będę się pochylał. Oni odwalają kawał ciężkiej roboty: pracując a potem opiekując się rodziną.
Powody absencji innych panów są niestety trudne do wytłumaczenia i zrozumienia. Słyszałem różne historie dotyczące „tatusiów” onkologicznych. Część z nich zdezerterowała po diagnozie choroby dziecka. Nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy takich facetów. Z jakiego powodu decydowali się na dziecko jeśli nie są w stanie być przy nim, gdy zachoruje. Panowie: dziecko to nie tylko słodki bobas w różowych czy niebieskich bodach, ozdobione serduszkami na słodkim zdjęciu, którym chwalicie się na swoim facebookowym wallu po urodzeniu. Dziecko to bezgraniczna miłość a przede wszystkim wielka odpowiedzialność za Jego życie. Tak właśnie o zapewnienie bezpieczeństwa życiu dziecka najbardziej chodzi. Tym bardziej jeśli to życie jest zagrożone chorobą nowotworową! Jesteście zwykłymi tchórzami, a do słowa „mężczyzna” pasujecie jak garbaty do ściany.
Słyszałem historię o chłopcu, który wycofał pozew rozwodowy, gdy dowiedział się o chorobie dziecka (bo to nie wypada zostawić kobiety z chorym dzieckiem). Tylko, że w sensie nie zostawić zawiera się tylko suche stwierdzenie: nie rozwieść się podczas choroby dziecka. W podtekście mówiąc, że gdy już dziecko będzie zdrowe zgłosi się po nie a w sądzie będzie walczył o przyznanie pełnych i wyłącznych praw rodzicielskich. Rzecz nie do uwierzenia przez normalnie myślących / czujących ludzi, a jednak będące rzeczywistością…
Z drugiej strony są faceci oddani wyleczeniu swojego dziecka. Gotowi stanąć na wszystkim co się da, żeby umożliwić dziecku efektywne leczenie. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, nieważna jest szerokość geograficzna – liczy się osiągnięcie celu.
Panowie jeśli to czytacie to wywołuje Was teraz do tablicy. Ujawnijcie się proszę i napiszcie jak radzicie sobie w onkoświecie, jakie towarzyszą Wam emocje.
Do dyskusji zapraszam oczywiście również Panie, Wasz głos jest dla mnie ciekawym bodźcem do dalszego pisania. Choć niełatwo znaleźć wolność czasu i umysłu, żeby usłyszeć własny głos poskramiając demony…
Bartku…udostępniłam Twojego bloga, mam wśród znajomych kilku Onkotatusiów ale idę o zakład, że żaden z nich nie podniesie rękawicy, którą rzuciłeś…tak…rękawicy, bo oni taką próbę nakłonienia ich do zwierzeń, wyrażenia swoich odczuć traktują jak najtrudniejszą walkę, trudniejszą niż trwanie przy swoich chorych dzieciach, wspieranie żon, im łatwiej jest działać niż mówić o tym, co czują, jak bardzo się boją…no chyba, że po pijaku, wtedy im się język rozwiązuje 😉 Pozdrawiam cieplutko Onkotatę, Onkomamę no i przede wszystkim Lulusia- Supermena 🙂
Twój komentarz dał mi do myślenia. Może zbyt agresywnie rzuciłem te rękawice. To, że ktoś nie ma potrzeby mówienia o swoich uczuciach nie ujmuje mu w najmniejszym stopniu z bohaterstwa jakiego daje świadectwo opiekując się rodziną. Więc Panowie: bez zbędnego stresu. Nie piszę, żeby kogoś sprowokował wbrew jego charakteru. Jeśli ktoś przyłączy się do dyskusji to świetnie; jeśli jednak zdecyduje się wyłącznie czytać i pozostawić przemyślenia wyłącznie dla siebie to absolutnie to szanuję.
Dziękuję Iza, że zainicjowałaś we mnie ferment 🙂
Witam serdecznie.
Pani Izabelo, niestety przegrała pani zakład. Nie trzeba być “po pijaku” aby czasem powiedzieć o uczuciach, tylko że czasem te wyjątkowe uczucia, najszczersze ,są przeznaczone dla Naszych Kochanych Onkopociech. Nie zawsze trzeba się nimi dzielić na fb, choć przyznaję że alkohol to wielki problem w naszym kraju.
Mi do tej pory udawało sie pogodzić pracę zawodową i trwanie przy swojej kochanej córeczce. Nie jest to łatwe, szczególnie na początku choroby, tu kłania się specyfika mojej pracy. Wielka, wielka i przeogromna w tym rola i pomoc rodziny i przyjaciół. Także na początku musiałem zaniedbać moją firmę, pracownicy niestety nie staneli na wysokości zadania ale rodzina i przyjaciele. Oni zawsze przy Nas trwali. Pozwalali na to dziwne funkcjonowanie w zawieszeniu.
Panie Bartku, strasznie podoba mi się podjęty temat, tylko On nic nie zmieni. Tu nic nie zmieni mówienie o tym. To próba walki z mentalnością, ale temat wywołany do tablicy fajny. Wie Pan że Onkotatusiów zajmujących się prawdziwie swoimi dziećmi jest troszkę więcej, choć wciąż za mało. Spotkał pan zresztą w Greisfald np. Łukasza.
My lecząc się w Imid też spotkaliśmy przynajmniej kilku, choć to niestety wciąż mało. Także jest iskierka nadziei tylko ja wolałbym aby nigdy nie była potrzebna, aby Nasze kochane dzieciaczki po prostu nie chorowały.
pozdrawiam serdecznie Grzegorz
[…] tych rodziców. Matek i ojców. Spotykam coraz więcej par, które razem walczą. Nawiązując do wcześniejszego wpisu stwierdzam z radością, że według moich obecnych obserwacji panowie zajmują godne miejsce na […]