Siemanko 🙂
To jakże młodzieżowe słowo, które przyszło mi na myśl, żeby się z Wami przywitać niech odda najlepiej mój dzisiejszy stan ducha.
Nawet można powiedzieć, że to stan ponadtygodniowy. Po trzech pierwszych wpisach, które były dość życiowo prawdziwe i w klimacie „life is brutal”, przychodzi czas, żeby trochę posłodzić sobie życia.
Jak mawia dowódca pingwiniej eskadry z Madagaskaru: „Suszymy ząbki Panowie” 🙂
Susze je już od jakiegoś czasu, a powodów jest coraz więcej. Po ciężkim miesiącu jaki mój syn przeżył podczas immunoterapii wychodzimy na prostą. Julian dochodzi do siebie. Pracujemy nad przywróceniem Jego pełnej sprawności fizycznej, ponieważ niestety przeciwciała spowodowały porażenie układu nerwowego oraz mózgu. Na całe szczęście zmiany są odwracalne, rezonans jest czysty, nie ma trwałych zmian. Jego osobowość wróciła do siebie (tzn. jest z nim kontakt, a przez pewien czas był jakby wycięty…). Po kilku tygodniach przerwy wraca też sprawność poruszania rękami i nogami. Wczoraj dokonał się nasz mały cud i Julian sam zrobił kilka pierwszych kroków. Można powiedzieć, że zaczął chodzić ponownie. Cieszę się jeszcze bardziej niż dwa lata temu, gdy w wieku 11 miesięcy zaczęła się Jego życiowa tułaczka na kończynach dolnych – mówiąc prosto: zaczął chodzić. Wtedy było dla nas oczywiste, że zacznie chodzić; była to tylko kwestia czasu. Teraz natomiast po tak ciężkim dla niego roku i perturbacjach związanych z ciężką terapią to, że zacznie chodzić nie było już takie oczywiste. Istniało wręcz poważne ryzyko, że nie będzie mógł tego robić. Choć lekarze podejrzewali (nie byli pewni), że zmiany są odwracalne to obok płomienia wiary w lepsze jutro, gdzieś z boku tliła się we mnie mała iskra niepewności. Wczoraj Julian rozwiał wszystkie czarne myśli i poszedł sam! Co znamienne tego wspaniałego czynu swoich nowych, pierwszych kroków dokonał na odległości 2m pomiędzy mamą a tatą. Radości nie było i nie ma w nas końca.
Tego czego najbardziej bałem się podczas rozpoczęcia chemioterapii Juliana w styczniu to to, że zmieni ona Jego osobowość; bałem się, że wprowadzi ona zmiany w tym jaki jest. Tak się jednak nie stało, z czego bardzo się cieszę. Teraz, gdy immunoterapia zachwiała również Jego percepcją postrzegania świata, ba! jakimkolwiek kontaktem z nami – stanęliśmy w obliczu wielkiego strachu. To już jednak za nami.
Julian wrócił do siebie, a nawet po małej pauzie zrobił skok rozwojowy. Bardzo duży to skok. Zaczął dyskutować z nami pełnymi zdaniami. To cudowna sprawa, jedziemy samochodem i dyskutujemy z naszym 3-letnim synem na często zaskakujące tematy 🙂
Julek mówi do mnie ostatnio: „Tato, kocham Cię. Jesteś moim przyjacielem”… a wtedy całe moje 92kg wraz z wszelkimi płynami ustrojowymi rozpuszcza się, zmieniam postać w ciało lotne i wędruje niczym różowa chmurka po bezgranicznym królestwie euforii.
Dzisiaj wyjątkowo słodki wpis, ale co tam. Raz nie zawsze, a zawsze nie raz. Mam nadzieję, że jeśli kogoś zemdliło to będzie miał czym popić. To jednak siła miłości – nic na to nie poradzę. Powiem więcej – nic nie chcę na to poradzić, to cudowny stan. Nigdy nie czułem czegoś takiego co czuję do mojego syna – kocham Go miłością bezwarunkową i na domiar wspaniałego jest to miłość odwzajemniona…
Z racji tego, że mój wpis powstaje przeważnie kilka dni i jest wypadkową całego tygodnia przeskoczę w nieco innym kierunku.
Byłem dzisiaj w kościele. Tych którzy znają mnie bliżej uspokajam – na koncercie w kościele 😉 Nie obróciwszy się, ku mojemu zdziwieniu, w substancję smolistą w progu załapałem się na kilka miłych muzycznych chwil. Moi znajomi wraz z dziećmi z gminy oraz podopiecznymi Środowiskowego Domu Samopomocy przygotowali integracyjny projekt „Niebo chodzi po Ziemi” – gwiazdą wieczoru był Mietek Szcześniak. Bardzo selektywnie wyważone proporcje głośności muzyków, chóru i Mietka. Akustyka kościoła sama niosła dźwięki, na szczęście obyło się bez przesytu brzmienia o co nietrudno w tak nośnej akustycznie budowli. Oprócz dźwięków wchłonąłem kilka słów, które mnie zainspirowały:
„Nie rozmieniam na drobne słów, cenię sens, mijam czas.
Nie przyspieszam, bo wiem – na najlepsze trzeba poczekać i tak…”
Znałem je wcześniej i choć wyrywam je właśnie z oryginalnego kontekstu trwania w oczekiwaniu na bratnią duszę to świetnie wpisują się one w obecny stan zawieszenia w jaki nas wprowadziło leczenie Julka. I ta wiara na najlepsze.
Kolejne słowa jakie usłyszałem, a jakimi chciałbym powiedzieć Wam: „do zobaczenia w kolejnym wpisie” – to Sienkiewiczowska sentencja jaką przytoczyła prowadząca koncert Anna Dymna:
„Szczęście jest zawsze tam, gdzie je człowiek widzi.”
Życzę Wam dobrego wzroku…
PS. Czytam wpis przed opublikowaniem i z rozbawieniem stwierdzam, że przytaczając cytaty przeszedłem od postaci z kreskówki, poprzez Miecia Szcześniaka, aż do Henia Sienkiewicza… Czego jak czego, ale braku fantazji nikt mi raczej nie zarzuci 🙂 Śpijcie dobrze – nieważne czy w dzień, czy w nocy.
To ciekawe, że Twoje kroki zostały skierowane akurat do kościoła na koncert, który w jakiś sposób Cię zainspirował. Może nie jest to przypadek, że znalazłeś się w tym miejscu w takim momencie swojego życia. Może Ktoś tam na Ciebie długo czekał…
Niezwykle radosną jest wiadomość, że Julian samodzielnie stawia kroki. Wszystkiego dobrego.
Romantycznie to opisałaś (mamo? 🤔😛). W każdym razie Wrzos: nie chciałbym rozpoczynać dyskusji światopoglądowej na temat religii, polityki itp. Jestem tolerancyjny, ale wiem, że niestety nie wszyscy są. Znam wiele ludzi mocno wierzących i praktykujących katolików; znam też wiele niewierzących i potrafimy się razem w dwóch różnych światach porozumieć – niezależnie od konfiguracji. Jeśli komuś szeroko rozumiana religia daje oparcie to ja się bardzo cieszę. Wychodzę jednak z założenia, że to naprawdę indywidualna sprawa każdego człowieka. Nie powinniśmy się nawzajem namawiać w naszym kierunku. Nie twierdzę Wrzos, że taki był Twój cel, chciałaś mi dać do myślenia i dobrze. Lubię myśleć, przemyślenia jednak pozwól, że zostawię dla siebie.
[…] naprzemiennych wystrzałów adrenaliny i endorfin również. Różnobiegunowość obecnego i poprzedniego wpisu („Pozytywka”) bardzo dobrze to obrazuje. Trzymamy jednak poziom, a raczej pion; próbujemy życ w miarę […]